aut. Michał Janiak
Dzięki uprzejmości Piotra Wieczorka Canon Polska miałem przyjemność używać obiektywu EF 400mm f/2.8L IS III USM razem z korpusami Canon EOS R5 oraz EOS R3. Na co dzień fotografuję obiektywem o parametrach 500 mm f/5.6, tak że była to dla mnie zupełna nowość. Zwłaszcza że to sprzęt innego producenta niż mój prywatny. Sprzęt fotograficzny to przede wszystkim narzędzie, które pozwala realizować konkretne pomysły.

Fot.1. Strefa arktyczna Europy, Varanger – północno-wschodnia Norwegia. EF 400mm f/2.8L IS III USM podłączony do Canon EOS R5 za pomocą telekonwertera x1.4 oraz adaptera.
Z tym właśnie przeświadczeniem zabrałem się za jego użytkowanie. A jak sprawował się w terenie? Zapraszam do lektury, ale zanim przejdę do szczegółów, kilka słów wstępu o miejscu można znaleźć w poprzednich artykułach (1, 2) w tym dziale a o warunkach, w których przyszło mi używać w/w sprzęt, w skrócie można poczytać akapit niżej. Chciałbym także zaznaczyć, że nie będzie to recenzja czysto techniczna, a raczej spis przemyśleń i obserwacji osoby fotografującej przyrodę ładnych parę lat, ale nigdy za pomocą flagowego obiektyw u tej klasy.
Obiektyw jest ostatnią wersją przeznaczoną do użytku z lustrzankami cyfrowymi. Przed wyjazdem byłem ciekaw, czy podczas tak długiego czasu w wymagających okolicznościach obiektyw zamontowany za pomocą adaptera będzie spełniał pokładane w nim nadzieje. Pod tym względem nie mam temu zestawowi nic do zarzucenia – sprzęt działał bardzo sprawnie. Miałem okazję fotografować przy ciągle zmieniającej się wilgotności i temperaturze – leżąc na śniegu i tropiąc sieweczki obrożne, fotografowałem z poziomu gruntu, a na mokrym piasku, obserwując płatkonogi szydłodziobe oraz tokujące biegusy zmienne, umieszczałem zestaw tuż nad powierzchnią płytkiej wody, wspomagając się zwiniętą karimatą lub – okazyjnie – odsłoniętymi przez morze kępami morszczynów (tu trzeba uważać na śluz i także posiłkować się karimatą). Miałem też okazję wyczekiwać na tokujące bataliony czy czołgać się w ich kierunku po mokrej bażynie przy mocnym wietrze. Z kolei na wyspie Hornøya fotografowałem przy silnej, moczącej mgle. We wszystkich tych okolicznościach sprzęt doskonale się spisywał.
Jeśli chodzi o autofokus, miałem wrażenie, że zestaw 400 mm 2.8 + R3 lepiej radzi sobie w gorszych warunkach oświetleniowych, chociaż R5 zdecydowaną większość czasu również radził sobie bardzo dobrze. Często używałem też telekonwertera x1.4 i kilkukrotnie x2.0, co wpływało na szybkość autofocusa i jakoś obrazu, ale jednocześnie zwiększało dystans i zmniejszało wpływ mojej obecności na fotografowane ptaki. Telekonwerter x2.0 bardzo się przydał przy fotografowaniu batalionów.

Fot.2. EOS R5, EF 400mm f/2.8L IS III USM + x2.0 TC, 800mm, 1/160s, f/13.0, ISO 500. (fot. M. Janiak)

Fot.3. EOS R3, EF 400mm f/2.8L IS III USM + x1.4 TC, 560mm, 1/1250s, f/4.0, ISO 100. (fot. M. Janiak)
Spadek jakości obrazu przy telekonwerterach był zauważalny, choć nie drastyczny – obraz pozostawał użyteczny i przy odpowiednich warunkach nadal prezentował się bardzo dobrze. Przewagę tutaj miał oczywiście telekonwerter x1.4. Telekonwerter x2.0 wymagał już nieco więcej skupienia i ostrożności celem eliminacji drgań potęgujących spadek ostrości. Szczególnie przy słabszych warunkach oświetleniowych i wyższych wartościach ISO.
Za kołem podbiegunowym panuje w tej części roku dzień polarny. Zdarzały się, zwłaszcza w podróży maj–czerwiec, silne zamglenia w połączeniu z grubą warstwą chmur, które ciężko nazwać idealnymi warunkami oświetleniowymi. To właśnie wówczas obserwowałem wspomniane niuanse w działaniu AF-u w R5, szczególnie z telekonwerterami.

Fot.4. EOS R5, EF 400mm f/2.8L IS III USM + x1.4 TC, 560mm, 1/640s, f/4.0, ISO 2500. (fot. M. Janiak)
Jeśli jednak chodzi o szybkość, precyzję ustawiania ostrości oraz responsywność obiektywu w większości okoliczności, niezależnie od aparatu – pozostawił on we mnie bardzo pozytywne wrażenie. Pięćsetka, którą posiadam, wypada pod tym względem nieco gorzej. Ilość światła przy przysłonie 2.8 wpływa bardzo korzystnie na pracę systemu AF, co w fotografii ptaków jest nie do przecenienia – zwłaszcza przy zamrażaniu ruchu. Nie jest to żadną tajemnicą, aczkolwiek dla kogoś, kto pierwszy raz używa długiego szkła o najwyższej dostępnej jasności, jest to spora zmiana i duże ułatwienie.
Również mityczna „plastyka obrazka” wypada dużo korzystniej dla czterysetki.
Rozmycie tła jest wyraźnie głębsze, bardziej miękkie – daje to efekt przestrzeni, który trudno osiągnąć przy przysłonie 5.6, zwłaszcza gdy tło jest niejednorodne lub nie ma możliwości ustawienia się względem niego odpowiednio daleko. Lub odpowiednio blisko względem fotografowanego obiektu, szczególnie dosyć małego w rozmiarze. To właśnie tej możliwości nie sposób zastąpić.

Fot.5. EOS R5, EF 400mm f/2.8L IS III USM, 1/320s, f/2.8, ISO 1600. (fot. M. Janiak)

Fot.6. EOS R3, EF 400mm f/2.8L IS III USM, 1/4000s, f/2.8, ISO 2000. (fot. M. Janiak)

Fot.7. EOS R5, EF 400mm f/2.8L IS III USM + x1.4 TC, 560mm, 1/800s, f/4.0, ISO 400. (fot. M. Janiak)
Waga obiektywu jest oczywiście spora w porównaniu do mojej pięćsetki (2840 g vs 1460 g, odpowiednio). Przy takiej różnicy w światłosile nie może być inaczej (f/2.8 vs f/5.6, odpowiednio). Nie odczuwałem za to dużej różnicy w wadze przy podpiętych R3 oraz R5. Pierwszy z wymienionych jest i tak lekki jak na kwadratowe body. Tym samym nie zauważyłem dużej przewagi któregoś z korpusów przy fotografowaniu z ręki, nawet z podpiętym jednym z telekonwerterów. Zestawu używałem zarówno przy wykorzystaniu statywu jak i z ręki. W drugim przypadku dość często przy dynamicznych przejściach między sytuacjami. W takich momentach zaletą była responsywność i precyzja autofokusa, która znacząco ułatwiała szybkie reakcje. Całość była bardzo dobrze zbalansowana.
Warto też zauważyć, że Canon R3 i R5 mają bardzo podobny interfejs, co dla mnie – jako nowego użytkownika systemu – okazało się ułatwieniem. Menu jest logicznie rozplanowane, choć niektóre nazwy funkcji różnią się od tego, do czego byłem przyzwyczajony. Przejście było intuicyjne, bez konieczności głębszego zagłębiania się w instrukcję. Mankamentem była za to konieczność przyzwyczajenia się do minimalnie innego rozkładu przycisków w R3 i R5. Jednak tutaj da się to częściowo zrekompensować możliwością ich przeprogramowania.
Kolejnym, może mało oczywistym aspektem, którego zazdroszczę posiadaczom tej klasy teleobiektywów (f/2.8 i f/4.0), jest … osłona przeciwsłoneczna. Ta głęboka i solidna typu „wiadro” zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż odmiana dedykowana do mojego obiektywu. Jest dużo bardziej solidna i jej długość, czy raczej głębokość, powoduje, że przy fotografowaniu pod dosyć agresywnym kątem względem słońca, przedni element jest nadal w cieniu. Tym samym spadek kontrastu następuje dopiero pod ostrzejszym kątem niż przy krótszej osłonie.

Fot.8. Canon EF 400mm f/2.8L IS III USM w tundrze (fot. M. Rodziewicz)
Podsumowanie:
Canon EF 400mm f/2.8L IS III USM to obiektyw, który spełni oczekiwania najbardziej wymagających fotografów przyrody. Jego główne atuty to jasność, precyzja i niezawodność – nawet w trudnych warunkach. To nie jest sprzęt dla każdego – ale jeśli ktoś wie, po co mu takie narzędzie, nie będzie zawiedziony. W moim przypadku, przez kilka tygodni użytkowania – od płaskowyżów tundry po subarktyczne klify – spisał się znakomicie i była to naprawdę ciekawa przygoda.
Plusy:
-świetna jakość optyczna (bardzo dobra z TC 1.4; z TC 2.0 – akceptowalna)
-jasność f/2.8 ogromnie pomaga w pracy AF i w separacji planów
-bardzo dobra responsywność i celność autofokusa
-możliwość pracy z ręki, mimo wagi
-doskonała osłona przeciwsłoneczna
-interfejs menu korpusów Canon R3 i R5 przystępny nawet dla nowicjusza
Minusy:
-waga i rozmiar – szczególnie w kontekście mobilności
-przy szybkim działaniu w aucie lub zwiadach – mniej poręczny od lekkich supertele
-korpusy R3 i R5 mają różny rozstaw poszczególnych przycisków